Ujście Wisły. królowej polskich rzek to Morze Bałtyckie
LEGENDA O JURACIE
Legenda zaczerpnięta jest z książki „W KRAINIE SŁONYCH WIATRÓW Podania, baśnie, legendy…” Janina Soszyńska, Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1989 r., wydanie I.
Od dawien dawna prowadził przez ziemię polską handlowy szlak zwany „bursztynowym”. W pierwszych wiekach naszej ery przybywali tu kupcy rzymscy po bursztyn, zwany wówczas jantarem, który częściej ceniony był wyżej niż złoto. Jeszcze przed panowaniem Mieszka I i jego syna króla Bolesława Chrobrego zaczęli przyjeżdżać kupcy z Dalekiego Wschodu. Od XV w. zasłynęły w ówczesnym świecie gdańskie wyroby z bursztynu.
Przez długie wieki wspomagał on rybaków w latach „chudych”, kiedy sieci bywały puste, a szalejące wichry zalewały brzegi, niszcząc łodzie i sieci, a czasem nie jedną rybacką checz. Zbierane wtedy okruchy tego złocistego morskiego kamienia, wyrzucanego z dna Bałtyku, znajdowały chętnych nabywców, jednych bogacąc, ratując innych od widma głodu. Ale ludność nie wiedziała, skąd się „to cudo” bierze. Wierzono, że dzieje się to za sprawą walki dobrych duchów ze złymi. I tak powstała baśń o pięknej Juracie i zemście boga Perkuna. Na dnie Bałtyku, w okolicach dzisiejszego Półwyspu Helskiego, miała swój piękny złocisty pałac królowa boginek morskich Jurata. Była to dobra królowa. Nie pozwalała boginkom swawolnymi psotami wyrządzać żadnej szkody rybakom. Choć pracowali ciężko, byli biedni, połowy mieli skromne i głód często zaglądał do ich checzy. A były one nędzne, bez okien, okopcone dymem wydobywającym się przez dziurę w dachu z tlącego się dzień i noc ogniska. Pewnego razu królowa zapragnęła pokazać swoim dworkom ciężką pracę rybaków. Opuściła więc swój wspaniały zamek i ukryła się z nimi w kępie nadmorskich krzewów w pobliżu miejsca, skąd zwykle wyruszali na połów.
– Spójrzcie – rzekła – przed rozpoczęciem połowu składają bogom ofiarę. Sami nie są syci, a jednak każdy z nich choć po najmniejszym kawałeczku podpłomyka rzuca do morza na przebłaganie bogów za popełnione winy i z prośbą o obfity połów. Czyż nie są to dobrzy ludzie?
– To może im pomożemy? – zapytała najmłodsza boginka.
– Ależ tak, tak – zakrzyknęły pozostałe. – Trzeba im pomóc. Ty, o pani – zwróciły się do Juraty – jesteś królową, masz moc czarnoksięską, spełnimy wszystkie twoje rozkazy.
Uśmiechnęła się piękna Jurata i rzekła: – Zaczarujemy bezmyślne wichry, które burzą toń morza i zatapiają łodzie. Każda z was wypłynie na powierzchnię i będzie śpiewać pieśni o miłości. Wichry, wsłuchując się w nie, polecą za wami, a wy popłyniecie daleko od miejsca, w którym rybacy będą łowić ryby.
Dziwili się później rybacy, że złagodniały fale, nie szarpią już i nie wywracają ich skromnych maleńkich łodzi, sieci są ciężkie od ryb i nikt już nie wraca z pustymi rękami do checzy. Co silniejsi i młodsi łowili nawet we dnie i w nocy. A kobiety płatały dorsze, śledzie i flądry, suszyły je w słońcu, wędziły lub soliły na zapas w przepaścistych i do tej pory pustych beczkach.
– posłuchajcie mnie, ojcowie – powiedział pewnego razu najmłodszy, ale mądry i pracowity rybak zwany Tosiem. – To nie są zwyczajne połowy, ktoś nam pomaga. Ale kto?
– Rację ma – odrzekli starsi – może to rusałki, a może jakieś dobre bóstwo Morza?
– Boginek i rusałek się wam zachciało – zajazgotały białki -my już wam nie wystarczamy, co?
– Głupie – ofuknął je stary Ksander. – Macie syte brzuchy, to się już wam w tych owczych łbach poprzewracało. Trzeba coś postanowić… rozpalmy święty ogień na brzegu przy pełni księżyca, a jako ofiarę nieznanym mocom niechaj każdy rzuci nań najtłuściejszą rybę z ostatniego połowu. Jeśli ofiara zostanie przyjęta, ogień buchnie ku niebu, przecie ktoś się pojawi. Ino się nie strachajcie. Będziemy śpiewali stare święte pieśni – nie stanie się nam krzywda. Drzewiej, za moich dziecinnych lat, taki był zwyczaj.
Rybacy zrobili dokładnie tak, jak poradził im stary Ksander. Kiedy ogromny rumiany podpłomyk pogrążył się w falach morza, a na jego miejsce powoli wytaczał się pyzaty roześmiany księżyc, rozpalili przygotowane ognisko. I choć ufali starcowi, serca ich biły nie spokojnie. A nuż się dobre bóstwo obrazi? Z wielką wrażliwością, wzbudzając w sobie wiarę i nadzieję, rozpoczęli błagalne śpiewy. W pewnej chwili rozwarły się fale morza i wynurzyła się z nich młoda, nadzwyczajnej urody dziewczyna. Zamilkli, trochę zdziwieni, trochę przestraszeni. Stali niepewni, nie wiedząc co teraz będzie z nimi. – Nie lękajcie się – ozwała się ona melodyjnym głosem. – Jestem królową tej wody. Na jej dnie mam pałac i wiele wiernych boginek. Odkąd tu zamieszkam, poznałam waszą ciężką pracę i mizerne życie. Przekonałam się, że jesteście ludem uczciwym. I dlatego postanowiłam wam pomóc. Niczego w zamian nie żądam.
Dookoła ogniska przez dłuższą chwilę panowała cisza. Nagle z tłumu wysunął się młody piękny rybak Toś i patrząc śmiało na królową postąpił ku niej kilka kroków. Pokłonił się nisko i rzekł: – Miłościwa pani, nawet nie znamy waszego imienia, a chciałbym ułożyć pieśń na waszą cześć. Jako podziękowanie będziemy ją śpiewać przed każdym wypłynięciem na połów.
Podobała się królowej odwaga rybaka, odparła więc łaskawie:
– Zwą mnie Jurata albo Bursztynka. Tobie zaś dziękuję za dobre chęci. Z przyjemnością będę słuchała tej pieśni – i uśmiechnęła się tak słodko, że aż rybakowi zabiło gwałtownie serce.
Połowy nadal były obfite, a rybacy składali królowej swoje skromne dary i śpiewali pieśń którą ułożył młody rybak. Wnet zrozumieli, że zakochał się w niej bez pamięci. Ale nie bali się o jego los, bo wiedzieli, że Jurata ma dobre serce.
Rybacy nie spodziewali się, że pieśń usłyszy nie tylko Jurata, ale i Perkun, potężny bóg Morza i Ziemi. Postanowił on przekonać się, czy rzeczywiście Jurata jest tak piękna, jak śpiewają rybacy. kiedy przybył do podwodnego pałacu, zakochał się w Juracie od pierwszego wejrzenia. – Jurato! – zawołał – jak to się stało, że do tej pory ciebie nie widziałem? Nie spotkałem nigdzie?
– Nie zainteresowałeś się, panie, biednymi – odrzekła śmiało królowa. – Gdybyś postąpił tak jak ja, śpiewaliby i o tobie.
– Nie potrzebuję ich śpiewu – odparł dumnie. – Pragnę ciebie. Jestem bogiem i mam władzę nad całą ziemią.
– Właśnie – odparła – żądza władzy przesłoniła ci dobro tego ludu. Ale ja – nie pokocham ciebie, panie. Moje serce należy do młodego rybaka i tylko jego poślubię.
– Szalona! – krzyknął rozgniewany Perkun. – Zastanów się! Daję ci pięć dni do namysłu. Jeśli odmówisz, moja zemsta spadnie na ciebie, na rybaka i jego ziomków. – To powiedziawszy odpłynął wśród wzburzonych fal.
Młody rybak także pokochał gorąco królową, ale nie śmiał jej wyznać swojego uczucia, zresztą od owego wieczoru nigdy już jej nie spotkał, chociaż codziennie śpiewał swoją pieśń, pełną miłości i tęsknoty. Ale oto pewnego razu, wracając samotnie z połowu, ujrzał Juratę siedzącą przy dogasającym ognisku na morskim brzegu. Serce zabiło mu gwałtownie i nie mógł opanować drżenia rąk, gdy wyciągał łódkę na piasek. – Czego się lękasz? – zapytała królowa – miłości? To najpiękniejsze uczucie. Ja też cię pokochałam od pierwszego spotkania. Czy poszedłbyś ze mną do pałacu? A może masz rodzinę? Żonę? Matkę?
– Nie, pani – wyjąkał Toś – jestem samotny, całkiem samotny…
– Nie jesteś już samotny, masz mnie. Ale śpieszmy się! Zostaw sieci i łódź na brzegu. Bóg Perkun dał mi tylko pięć dni do namysłu. Czy chcesz je spędzić ze mną?
– O moja ukochana królowo! Tak! Tak! – zawołał rybak.
– Ale pamiętaj, że po upływie tego czasu oboje zginiemy.
– Niech się tak stanie!
Wtedy Jurata objęła go za szyję i pierwsza złożyła pocałunek na jego ustach. I popłynęli do cudownego jantarowego pałacu na dnie Bałtyku. Królowa opowiedziała boginkom o rozmowie z bogiem Perkunem i swoim postanowieniu. Każda z nich, gdy zechce, może opuścić pałac, te, które pozostaną – zginą wraz z nią. Zdecydowały, że zostaną wszystkie.
Perkun po upływie pięciu dni dowiedział się całej prawdy o królowej i młodym rybaku i wówczas uderzył potężnym piorunem w podwodny pałac Juraty. Zginęła Jurata, zginął młody rybak i wszystkie boginki morskie. Cały pałac, zbudowany ze złocistego kamienia, rozsypał się w gruzy. Woda wzburzona wściekłością Perkuna wyrzucała jego okruchy na morski brzeg. Zdziwieni i przerażeni rybacy nieprędko odkryli prawdę. A kiedy zrozumieli, że oto ich ukochana opiekunka i mądry młody rybak zginęli, aby swoją śmiercią zapewnić im życie – z wdzięczności nazwali swoją osadę – Jurata, a złocisty kamień – bursztynem.
Bądź pozdrowiona
piękna Jurato
królowo morza
i naszych serc
bo w każdej checzy
mieszka dziś szczęście
niech Twoje imię
pozna cały świat.
Posłuchajcie dlaczego Bałtyk jest słony.
https://youtu.be/0ZULxYp8nz0Czy wiecie?
Dlaczego flądra jest płaska?
Może dlatego, by wygodniej ją było położyć na talerzu? A może są ku temu inne powody?
...bo była zazdrosna
Zgodnie z prastarą legendą bałtyckie ryby postanowiły któregoś dnia wybrać spośród siebie króla. Powszechnie lubiany i szanowany był dorsz, jednak władcę postanowiono wyłonić w ramach konkursu. W zawodach wzięły udział wszystkie ryby Bałtyku, a wygrał je… śledź. Dorsz przyjął to z godnością, jednak startująca w zawodach flądra nie mogła przeboleć przegranej, z wielkiej zazdrości pyszczek ryby zrobił się wykrzywiony i płaski, a sama tak wstydziła się tego tak, że kryła się przed wzrokiem innym w morskim mulistym dnie.
...bo była wścibska
Gdy wodami światowych mórz władał Neptun, a Bałtykiem rządziła piękna Jurata wszystkie ryby były bardzo do siebie podobne i zajmowały się swoimi rybimi sprawami. Aż któregoś dnia ludzie zaczęli budować wielkie statki i przewozić nimi najciekawsze towary z różnych kontynentów. Ryby, choć zaciekawione, trzymały się z daleka od wielkich okrętów i ich wraków, które coraz liczniej trafiały na morskie dno wraz z załadunkiem. Jednak pewna mała, wścibska flądra była tak ciekawa, że nie potrafiła oprzeć się pokusie podpływania do rozbitych statków. Szczególnie kusiła ją biżuteria, złoto i inne błyskotki. Mała flądra regularnie buszowała przy wrakach poszukując ciekawych rzeczy. Któregoś dnia po potężnym sztormie zapuściła się na nieznane wody. Na dnie zobaczyła ozdobioną szlachetnymi kamieniami skrzynię. Podpłynęła do niej i uniosła wieko, jednak okazało się ono zbyt ciężkie i ją przygniotło. Z trudem zdążyła się wyswobodzić i zmęczona opadła na piasek. Szybko zobaczyła jednak, że zrobiła się całkiem płaska…
...bo takie ma zwyczaje żywieniowe
Prawda jest bardziej przyziemna i to w dosłownym tego słowa znaczeniu - flądry wyglądają tak, a nie inaczej, by móc jak najlepiej wykorzystać miejsce w którym żyją - czyli morskie muliste dno. Dwoje oczu upchanych na tej samej stronie głowy może nie wygląda ładnie, ale za to umożliwia flądrom skuteczne maskowanie w mule, ułatwia wypatrywanie i polowanie. Co ciekawe małe fląderki rodzą się całkiem ładne i wcale nie są płaskie! Wraz z wiekiem nabywają asymetrii.
Dlaczego morze pochłania kościół w Trzęsaczu?
Kościół zbudowano pośrodku wsi...
Przepiękny kościół zbudowany został pośrodku wsi, w oddaleniu około 2 kilometrów od morza. Był to najokazalszy budynek wśród świątyń Pomorza Zachodniego. W 1874 roku odprawiono w nim ostatnią mszę i zamknięto. Pierwsza ściana kościoła runęła w 1901 roku. Przez następne ponad 100 lat morze zabierało go cegła po cegle… Dlaczego?
Legenda o gniewie Pluskona i kościele w Trzesaczu
W błękitnych toniach wód Bałtyku żyły syreny - piękne kobiety, które zamiast nóg miały rybi ogon pokryty srebrzystą łuską. Rybacy nazywali je Zielenicami. Nieraz zdarzało się, że któraś podpłynęła za blisko brzegu i zaplątała się w rybacką sieć, wtedy rybacy ostrożnie uwalniali syrenę i pozwalali jej odpłynąć.
Pewnego razu i córka króla mórz Pluskona podpłynęła za blisko brzegu rybackiej wioski Trzęsacz i zaplątała się w sieci. Postanowiono zanieść ją do pobliskiego kościoła, gdzie miała zostać ochrzczona. Jednak Zielenica jako stworzenie morskie nie mogła zbyt długo żyć na lądzie i z godziny na godzinę opadała z sił. Nie doczekała poranka, z tęsknoty za morzem syrena zmarła i pochowano ją na przykościelnym cmentarzu.
Rozgniewało to króla morz Pluskona - chciał odzyskać ciało córki. Rozkazał Bałtykowi tak długo bić falami o brzeg, dopóki do niej nie dotrze. I tak przez lata Bałtyk zabierał ląd kawałek po kawałku przesuwając brzeg coraz bliżej kościoła, aż pochłonął i sam kościół. Ziemia od fal drżała i trzęsła się - stąd wzięła się nazwa wioski Trzęsacz. Ciało Zielenicy zostało odzyskane, jednak gniew Bałtyku nie minął i do dziś podmywa ruiny kościoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz